Jest prawie połowa marca, czyli minął równo miesiąc od dnia jej odbioru – co się zmieniło? Praktycznie wszystko – przede wszystkim Fibi żyje! Teraz cieszy się normalnym, psim życiem, chodzi na spacery, a jak jest zimno – jej obecni opiekunowie nakładają jej sweterek, żeby nie zmarzła. Dostaje wysokobiałkową karmę, leki, uczy się czystości, zaczyna zaczepiać swoją tymczasową siostrę Sławę do zabawy. Czemu nie jest to takie oczywiste? Cofnijmy się do 13 lutego 2018 roku…
Dzień przed świętem zakochanych dostaliśmy telefon – do odebrania była sunia, która miała zostać poddana eutanazji. Pojechaliśmy od razu. Na miejscu zobaczyliśmy kościsty obraz nędzy i rozpaczy. Widzieliśmy, że jest źle, że trzeba jechać do specjalistycznej lecznicy weterynaryjnej i walczyć o nią! Dowiedzieliśmy się, że została pogryziona tydzień wcześniej i od tamtej pory była pod opieką lekarza weterynarii. W rzeczywistości okazało się, że rany i ogólne zaniedbanie to nie była kwestia tygodnia. Dzień przed obiorem najprawdopodobniej ten „lekarz” opryskał głębokie ropnie aluspray’em i podał tabletki…
Fibi to nie jest pies oddany przez opiekuna, to nie jest pies, który spędził swoje niespełna 3 letnie życie na kanapie w salonie. Możemy tylko się domyślać, że przeszła bardzo wiele. Niesamowicie śmierdziała, a kiedy myślicie, że możecie to sobie wyobrazić, to… Nie, nie możecie. To był niesamowity duszący smród ropy, zaniedbanych ran, odchodów. To był smród całego koszmaru, który przeżyła. Psy odbierane z pseudohodowli nigdy nie pachną, ani nie mają zadbanej sierści i przyciętych pazurków, ale Fibi pobiła ten przykry rekord. Wiedzieliśmy, że liczy się każda chwila. Z drogi zadzwoniliśmy do Przychodni Weterynaryjnej Viva we Wrocławiu, która mimo zaplanowanych wizyt kazała przyjeżdżać. Na miejscu, na 15 minut przed zamknięciem, przyjęto naszą biedną pacjentkę.
Podczas wstępnych oględzin oczyszczono w miarę możliwości rany, zabezpieczono Fibi przeciwbólowo, zapewniono antybiotyki i niezbędne leki na następne dni. Podczas wizyty miała również wykonane USG jamy brzusznej, które pokazało wolny płyn (najprawdopodobniej pojawił się w wyniku niedożywienia). Pomimo, że dom tymczasowy w Krakowie był gotów przyjąć małą wojowniczkę w każdej chwili, postanowiliśmy nie dokładać jej stresu i zapadła decyzja, że Fibi zostanie awaryjnie przez kilka dni u naszej zaufanej wolontariuszki we Wrocławiu, gdzie nabierze sił przed podróżą. Noc minęła naszej Weronice na ścieraniu ropy spod główki, co było akurat dobrym sygnałem – rany się oczyszczały.
Kolejny dzień – kolejna wizyta. Postanowiono, że należy przyjrzeć się ranom i je odpowiednio opatrzyć. Rany były na tyle rozległe, że nie było to możliwe bez znieczulenia ogólnego.
Wcześniej pobrana została krew do badania. Sam zabieg opatrywania ran trwał niespełna dwie godziny – zespół z Vivy opracował pogryzienia najpierw usuwając sierść z miejsc obrażeń, a następnie wypłukując ropę, zakładając dren i zabezpieczając płytsze rany. Po zabiegu Fibi została jeszcze przez ponad godzinę w klinice pod bacznym okiem pani anestezjolog.
Kolejne dni Fibi w domu awaryjnym minęły na poznawaniu świata, ludzi, dotyku, ciepła domowego, troski i spokoju, ale przede wszystkim na codziennych zabiegach pielęgnacyjnych i wyjazdach do Przychodni na kontrolę i płukanie drenu.
Fibi prawdopodobnie po raz pierwszy wyszła w szelkach na spacer. Mogła mrużyć oczy do słońca i razem z siostrami tymczasowymi tropić koty wolnożyjące w ogrodach działkowych.
W końcu po kilku dniach dostaliśmy zielone światło — Fibi może jechać do domu docelowego, do Krakowa!
W stolicy Małopolski została przyjęta przez zespół specjalistów z Przychodni Weterynaryjnej Retina. Po weryfikacji poprzedniego leczenia, konsultacji z przychodnią we Wrocławiu, zadecydowano o wykonaniu echa serca, ponieważ w badaniu osłuchowym stwierdzono szmery.
Na szczęście (w nieszczęściu) okazało się, że szmery są wynikiem „tylko” skrajnego niedożywienia i anemii. Naszym głównym zmartwieniem stały się nie rany, które szybko zaczęły się goić, a stan oczu Fibi. Prawe oko zostało przebite, a dziurę wypełniła tęczówka, na lewym natomiast były dwa wrzody rogówki. Zalecono zabieg zaszycia gałek trzecimi powiekami na okres dwóch tygodni, aby maksymalnie zregenerować rogówkę w jej naturalnym środowisku. Fibi operację zniosła dzielnie, a dom tymczasowy otrzymał długą listę zaleceń w kwestii zakraplania i pielęgnacji oczu. Fibi na dwa tygodnie straciła wzrok… Mimo jej ogromnej woli życia i pogody ducha– ten czas zniosła zgaszona i przestraszona. Ruszała się jedynie wtedy, kiedy słyszała głos swojej tymczasowej mamy, kiedy nic nie mówiła – sunia siadała i nie potrafiła, owładnięta strachem, pójść dalej.
Jakby nieszczęść było mało, Fibi w prawym oczku pękł szew. Podczas oględzin oceniono, że ciśnienie w tym oku jest na tyle wysokie, że zaczęła rozwijać się jaskra. Doktor Stefanowicz podjął decyzję o usunięciu gałki, ponieważ nie było szans na jej regenerację, a jaskra powodowała ogromny ból.
Z uwagi na ogólny stan zdrowia Fibi nie można było podjąć się zabiegu z dnia na dzień. Po kilku dniach intensywnego wzmacniania przed narkozą, ostatecznie jedno oko musiało zostać usunięte, natomiast drugie pozostało zaszyte.
Przed Fibi jeszcze długa rekonwalescencja. Mała przyjmuje preparaty wzmacniające typu Royal Canin Recovery Liquid oraz wysokobiałkową karmę dla psów sportowców. Wszystko na razie jest na dobrej drodze dzięki Wam – Waszym słowom wsparcia, pomocy materialnej, wolontariuszom i lekarzom weterynarii.
Fibi kilka dni temu miała zdjęte szwy z lewego oka. Wrzody wygoiły się i pozostawiły jedynie maleńkie blizny. Po dwóch tygodniach egipskich ciemności mogła w końcu zobaczyć swoich opiekunów i z odwagą zacząć przemierzać świat na spacerach! Teraz czeka ją dalsza nauka sielskiego psiego życia, ponieważ z dumą możemy ogłosić, że Fibi – nasza Walentynka – szuka tego jedynego, najlepszego na świecie stałego portu!
No Comments